Przed budzikiem budzi mnie upał. Jest chyba 8:30, choć mam różnicę godziny pomiędzy zegarkiem i telefonem. Cieszę się, że nie muszę się tym przejmować. Wcześniej obudziłem się, bo podniosłem nogę i walnąłem w wiatrak. Zauważyłem, że nie ma Gastona. Teraz leży na łóżku i pali papierosa. Mówi, że był rano na spacerze, żeby przemyśleć życie.
Śniadanie. Rozmowa z Peruwiańczykiem. Wyjście na zewnątrz. Drukuję bilet na autobus, który kupiłem przez Internet (117 peso w klasie semi-cama, to brzmi jak pół-łóżko) i przy okazji wykonuję telefon do hotelu w Bahia Blanca. W mieście pełno tzw. locutorio, gdzie można skorzystać z Internetu lub zadzwonić. Można też wydrukować coś (strona 0,30 peso).
Wczoraj dzwoniłem do jednego hotelu. W przewodniku z 2005 r. jest 5 dolarów (~15 peso) za jedynkę. To było cztery lata temu. Teraz jest 50 peso. Wybieram jeden z dwóch hoteli 1-gwiazdkowych i dzwonię. 68 peso. Za drogo. Dzwonię do hostelu i rezewuję miejsce we wspólnym pokoju za 30 peso. Na rozmowy tracę 4 peso.
Udało się. Jakoś się dogaduję. Tu mają swój kastylijski. Inny akcent. "ll" i "y" nie wymawiają jako "j" ale jako "sz" albo"ż". Zmieniają niektóre głoski. Zamiast "aji" (alli - tam) jest więc "asza". Wtrącają często "che", co chyba oznacza tyle, co poznańskie "tej".
W dyskoncie kupuję banana. Ceny takie jak w Polsce prawie. Wino jest tańsze, Gaston mówił, że kupuje dobre wino za 4 peso (4 złote) - 1,5 litra. Jest naprawdę dobre.
Wizyta w Muzeum Historii Narodu (Museo Historico Nacional). Klimatyzacja. Trochę chłodu. W środku wielkie obrazy - rewolucja 26 maja 1810, narodziny hymnu argentyńskiego i inne pamiątki. Wokół muzeum liczna ochrona.
W mieście jest nawet dużo policjantów. Widać ich często na rogach ulic, w pomarańczowych kamizelkach. Zapytani o drogę odpowiadają, choć zwykle bez entuzjazmu.
Dużo chłopaków w koszulkach piłkarskiej treprezentacji Argentyny. Mam wrażenie, jakbym co chwilę mijał młodego Maradonę.
Metrem dojeżdżam do dzielnicy Retiro. Chcę kupić palnik na paliwo. Jest jeden bardzo drogi, pozostałe są na gaz.
Sprawdź:
Polecane noclegi w Buenos Aires.
Kieruję się do dzielnicy Recolota. Podobnie jak w Retiro liczne sklepy, zaciszne kawiarnie i restauracje i ogromne ponad 20-piętrowe apartamentowce. Obiad w McDonaldzie. Obok kino. Mam ochotę coś obejrzeć, ale grają same amerykańskie produkcje.
Cmentarz Recoleta. Kupuję mapę za 6 peso. Spacer pomiędzy wielkimi grobowcami argentyńskich literatów, polityków, prezytentów i wojskowych. Tych ostatnich jest chyba najwięcej. W cieniu nekropolii argentyńskich caudillos odpoczywają koty. Dochodzę do grobu Evy Peron. Podsłuchuję burzliwą historię o tym, co działo się z jej ciałem po śmierci - 3 lata wystawiona na widok publiczny, potem w szafie szalonego oficera policji, w Rzymie, Hiszpanii, aż w końcu pochowana w grobowcu rodziny, której nie darzyła sympatią.
Znajduję ślad polski - grób polskich generałów. Cmentarz piękny, ale wiatr nie znajduje miejsca w wąskich przejściach pomiędzy wysokimi grobowcami. Bardzo gorąco. Uciekam. Wrócę jesienią.
Wchodzę do centrum kulturalnego. Ciekawa wystawa malarstwa. Wstęp wolny. Idę jednak do Muzeum Sztuk Pięknych (Museo de Bellas Artes). Wstęp wolny. Klimatyzacja. Obrazy wszystkich znanych malarzy europejskich. Wiele dzieł impresjonistów. Imponujący zbiór. Jest jeden obraz Charles-François Daubigny. Lubię jego obrazy. Malarstwo argentyńskie. Sztuka prekolumbijska. Fotografia. Za dużo na jeden raz. Trzeba tu wrócić.
Wychodzę po 20. Przechodzę przez parki. Mijam wielu biegaczy, dziesiątki, setki. Niesamowite.
Przechodzę do stacji metra pomiędzy wielkimi apartamentowcami i wysokimi palmami. Mijam zamknięty już ogród botaniczny. Przed 22 jestem w hostelu. O tej porze zaczyna się tu wieczór. O 23 jem kolację, resztki chleba z Anglii z przywiezioną z Polski konserwą.
Jutro chcę kupić kilo mięsa. Gaston zaproponował, że zrobi asado. Na tarasie jest grill. Udam się do Puerto Madero, dzielnicy portowej z jachtami i do muzeum imigracji.