Dzień czwartowy jest deszczowy i trochę ponury. wieczorem wybieramy się grupką do lokalnego klubu. Idzę Katalończyk, z którym jestem w pokoju, Kanadyjczyk, Amerykanin z Chicago, Brazylijczyk i dziewczyna z Buenos Aires. Wstęp jest bardzo kosztowny (30 reali). Przy wejściu sprawdzają dowody tożsamości. Ja nie wziąłem, ale mnie wpuszczają. Amerykanin jednak nie miał tej uczciwości w oczach i musiał wrócić po paszport. Przy wstępie też otrzymuje się kartę, która służy do płacenia. Płaci się przy wyjściu. To bardzo podstępny sposób zdzierania pieniędzy z ludzi. Na szczęście nie dałem się na to wziąć i przy wyjściu zapłaciłem tylko za jeden skromny napój (żeby nie powiedzieć najtańszy jaki znalazłem).
Muzyka hip-hop. Podobno był jeden z dwóch najlepszych didżejów od czarnej muzyki z Brazylii (Czechu by się pewnie poznał na tym). Miejsce jednak chyba trochę snobistyczne i bez wątpienia nie na kieszeń biednego podróżnika z Polski. Kontakt z tubylcami utrudnia brak znajomości portugalskiego z mojej strony i brak znajomości jakiegokolwiek innego języka niż portugalski z ich strony.