W mieście jest bardzo ciekawy targ, który otwiera się chyba dopiero pod wieczór. Można kupić owoce - tradycyjne oraz morza, świeże, smażone, wędzone, w całości i kawałkach. Duża egzotyka i przystępne ceny. Nawet jak kupowałem jeden czosnek, to pani nie chciała ode mnie zapłaty.
Kina są tu tanie. W poniedziałek dla pań, we wtorek dla panów, a w środy dla wszystkich 5 RM (czyli jakieś 4 zł). To wydatek, który jeszcze może unieść mój budżet. Obejrzałem koreański film o tsunami, fantastyczny thriller Pandorum oraz inny sf pt. 'Surrogates'.
Jutro, czwartek, wylot na Filipiny. Zobaczymy jak to będzie. Ląduję w Clark na wyspie Luzon, dawnej amerykańskiej bazie wojskowej, 2 godziny od Manili. Po nocy w stolicy w piątek polecę do Puerto Princessa na wyspie Palawan.
Rozwiązałem już problem filipińskiej wizy w ten sposób, że kupiłem wcześniejszy bilet do Bangkoku. Trochę stracę na tym, bo nie wykorzystam biletu do Kuala Lumpur, który kupiłem wcześniej, ale zdarza się.
I na koniec dodam, że jak wszystko pójdzie dobrze, to wyląduję w Poznaniu już 2 grudnia, bo właśnie kupiłem bilet na ten dzień bilet z Londynu. Przyznaję, że człowiek w tej dziczy tęskni trochę za ojczyzną. Niby dzicz nie jest tak duża, w Malezji nawet znacznie mniejsza niż w Indonezji, miejscami wydaje się nawet, że to cywilizacja, ale to jednak mimo wszystko jest dzicz.