Wstaję o 7.30. Pakowanie. Śniadanie. Rozmawiam z Hiszpane z Galicji. O 9 wychodzę na przystanek autobusowy. Muszę kupić w maszynie bilet za 2 GBP, ale mam tylko 1,90, więc jestem zmuszony zaczepić jednego przechodznia i poprosić 10 pensów. Pewnie myśli, że kolejny Polak bez pracy.
Autobusem nr 73 dojeżdżam do stacji Victoria i wsiadam w autobus do Luton, który jedzie ok. godziny i 20 minut.
Na lotnisku już swojsko. Zapowiedzi w języku polskim.
Samolot też pełen Polaków.
W czasie lądowania ludzie klaskają. To mi się podoba w 'polskich' samolotach. W momencie, gdy podwozie dotyka ziemi, cóż, ogarnia mnie wzruszenie. Mam ochotę krzyknąć do siedzącego obok ziomka 'kolego wróciliśmy do Ojczyzyny!', ale polski emigrant z Anglii chyba nie podziela mojego entuzjazmu.
Na lotnisku mały komitet powitalny w składzie tata oraz Krawiec zabiera mnie do mojego rodzinengo domu - na Piaski.
Korki w Poznaniu wydają się większe niż w Bangkoku.
Rosół w domu smakuje wyjątkowo dobrze. Doświadczam dziwnego uczucia. Ponieważ opuszczałem dom w tej samej porze roku, a tu dużo się nie zmieniło, czuję jakbym przed chwilą obudził się z przyjemnego snu.
I jak w argentyńskiej piosence 'todo concluye al fin, nada puede escapar, todo tiene un final, todo termina' (wszystko w końcu się kończy i nic się nie uchroni, wszystko ma swój koniec, wszystko się kończy) - pierwsza podróż Jozina dookoła świata odbiegła końca. Szczęśliwie.
To też (prawie) koniec bloga. Być może dodam jakieś 'podsumowanie', nad którym muszę jeszcze trochę pomyśleć. Poza tym może zamieszczę parę filmików, których nie było czasu wgrać.
Tymczasem dziękuję wszystkim, którzy nabijali licznik blogowy, którzy wpisywali komentarze, bo to barzdo miłe. Tylko dzięki temu, że czułem pewną presje z Waszej strony dotarłem do końca. Jednocześnie cieszę się, że mogłem się podzielić moimi doświadczeniami z tymi, którzy zostali w domach, biurach, biurowacach itp.
W swojej relacji starałem się unikać wszelkiej przesady, którą grzeszy wiele podróżniczych opisów, choć już przecież Marco Polo donosił, że widział smoki i inne dziwy. Nie dało się w niektórych miejscach uciec od subiektywnych ocen, z którymi oczywiście nie wszyscy muszą się zgodzić.