Pobudka o 8 rano. Długie śniadanie przy stoliku z Derekiem z Los Angeles, który rok uczył się polskiego. Czasami próbuje sklecić zdanie, ale brakuje mu śmiałości. Wychodzę po 10. Idę na darmową wycieczkę z grupą hiszpańską. Buckingham Palace, dziś nie ma zmiany warty, jest co drugi dzień. Potem Downing Street 10, bunkier Churchilla i Margharet Thacher (z czasów wojny o Falklandy), Trafalgar Square, Westminster. O 13:30 koniec. Dalej idę sam, przekraczam rzekę. Wchodzę na chwilę do muzeum sztuki nowoczesnej, zerkam na Globe Theatre. W oddali widać Tower Bridge. Przechodzę znów rzekę i znajduję się w londyńskim City, gdzie podziwiam oryginalne budynki biurowe. Dalej kieruję się w stronę Katedry Św. Pawła, głównego kościoła anglikańskiego. Niestety płatne wejście.
Zobacz:
Hotele w Londynie.
Robi się ciemno. Na chwilę wchodzę jeszcze do British Museum, żeby przysiąść i odpocząć. Przechodzę znów przez Soho, ruchliwą i tłoczną dzielnicę handlową. Trudno się przecisnąć przez tłumy pędzące z torbami do domu i wystrojone grupki zmierzające na lokalne imprezy. Słychać różne języki, czasami polski. Skręcam gdzieć w bok, żeby uciec od tłumów i nagle znajduję się na ulicy, gdzie wszyscy palą szisze, chodzą w chustach na głowie, a w kioskach sprzedają gazety po arabsku.
Do domu wracam ok. 18:00. Zrobiłem dzisiaj chyba 20 km. Jutro pójdę do kościoła, wpadnę na parę godzin do Galerii Narodowej, a wieczorem ruszę na lotnisko.
Gdy to piszę, w hostelowej kuchni, na stoliku obok rozłożono jakieś flaszki, anglojęzyczna młodzież będzie się delektować mocnymi trunkami.