Wstałem o 8.30. Śniadanie w hostelu.
Wychodzę w południe kupić bilet do Puerto Natales. Kosztuje 4000 peso za 254 km.
Zwiedzam muzeum dom Mauricio Brauna i Josefiny Menendez, którzy zbili fortunę zaopatrując statki, które musiały płynąć przez Cieśninę Magellana na początku XX w. Gdy powstał Kanał Panamski, zwinęli interes i przenieśli się do Buenos Aires. Rodzina przekazała dom miastu. Pokoje w pełnym wystroju, poza tym wystawa poświęcona przyrodzie i odkryciom geograficznym.
Jest też wystawa poświęcona Indianom. Uznani przez Darwina za najniższą formę ludzką, przybyli na te ziemie prawdopodobnie ok. 10-15 tys. lat temu. Ok. 5 tys. lat temu musieli się zdziwić, gdy wskutek ocieplenia część lądu została zalana i oddzieliła wyspę od reszty kontynentu. Wsypę tę nazwano później Ziemią Ognistą. Jeszcze bardziej musieli się zdziwić, gdy ujrzeli okręty Magellana w 1520 r. i wieki później statki białych ludzi, którzy zaczęli się tu osiedlać. Gdy w 1884 r. Salezjalnie założyli pierwszą misję, nie przypuszczali, że zamiast zaprowadzić tubylców do nieba, doprowadzą do ich szybkiego wyginięcia. Umierali na zwykłe przeziębienie.
Dziś zostały tylko stare fotografie, łuki, skóry, buty, łodzie...
Później robię zakupy. Ok. 4 kg prowiantu na najbliższy tydzień.
O 19 idę do katedry na Mszę Św., którą odprawia biskup.
O 20 znów darmowy film pt. "Fingere". Tym razem to produkcja miejscowa. Akcja w okolicach Puerto Natales. Ludzie często się śmieją, a ja często mogę tylko domyślać się o co chodziło.
Wracam do hostelu o 22. Przedtem spacer po plaży. W hostelu piątkowa atmosfera. Chilijczycy napili się cuba libre i poszli na salsę. Hostelowa diaspora też wesoło spędza czas.
Jutro (w sobotę) jadę do Puerto Natales, a stamtąd do parku narodowego Torres del Paine (147 km). Wracam w następny piątek do Puerto Natales i ruszam do argentyńskiego El Calafate.
Przez ten tydzień nie będzie więc wieści.