O 5 rano budzi mnie budzik i blask księżyca. Szybkie śniadanie i wychodzę. Na moim własnym punkcie widokowym jestem o 6:30. Widok jakże inny niż wczoraj.
Przede mną stoją ogromne, kilometrowej wysokości granitowe wieże. Powstałe 12 milionów lat temu poprzez wypływ wulkanicznej magmy.
Jeszcze śpią, ale słońce powoli zaczyna rozświetlać świat. Barwy zaczynają szaleś. Bez opamiętania pstrykam ponad sto zdjęć. Jest zimno, ale oszałamiająco piękne. Kontempluję ten niezwykły widok, aż słońce zachodzi za chmurę. Wieże stoją nadal.
Schodzę. W dali szybują kondory.
Podczas zwijania namiotu łamie mi się jeden pałąk. Ok. 10 ruszam dalej. Pogoda ładna. Co chwilę trochę kropi. Czasem wyjdzie słońce. Dużo turystów. W Punta Arenas w gazecie przeczytałem, że w samym styczniu park odwiedziło 30 tys. turystów. Redakcja zauważyła większą liczbę turystów krajowych, a mniejszą zagranicznych. Tłumaczy się to kryzysem finansowym.
Dochodzę do wielkiego jeziora Lago Nordenskjold. Idę wzdłuż brzegu. Zaczyna padać. Dziewczyna mówi, że Campamento Italiano, do którego idę, jest nieczynne.
Dochodzę tam o 19. Cały przemoczony. Jest już parę namiotów. Rozbijam i mój. Jakoś sobie radzę z zepsutym namiotem.
Jem makaron i o 21 idę spać. C ojutro, nie wiem, zależy od pogody. Muszę odpocząć. Zrobiłem dziś ok. 23 km.