Wstaję ok. 10. Argentyńczycy wyprowadzają się z hostelu. Dla nich to koniec świąt. Większość wraca do Buenos Aires.
A ja idę do kolejnego hostelu, Casa de Don Jaime 1, na ul. Presidente Roca. W pokoju spotykam Szweda, którego okradli. Ktoś na jakimś przystanku zabrał jego plecak z bagażnika autobusu, nie sprawdzając biletu. I w ten sposób został bez wszystkich rzeczy. Rodzice Rodrigo wyjechali z Chile, gdy miał 1 rok. Ojciec był w komunistycznej partyzantce.
Razem z Rodrigo idziemy do sklepu. Kupuję jajka. Robimy sałatkę z jajkami, jajka gotowane i steki. Prawdziwie świąteczny obiad. Konsumpcja zajmuje nam całe popołudnie.
Szwed przyjechał do Rosario, bo ma tu małą córkę. Jakimś dziwnym trafem trafił do hostelu, który znajduje się zaraz obok przedszkola, gdzie chodzi córeczka.
Wieczorem idę na lekcje tanga i milongę do Cafe de la Flor, przy ul. Mendoza 862.
W Pokoju są jeszcze dwaj Izraelczycy.