Wstaję wcześnie i wracam pierwszą łódką do miasta (tj. po 10). Kieruję się do hostelu, gdzie mam rezerwację. Aż mi się nie chce pisać, że znów słońce i 30 stopni i że bez chmur.
W hostelu ta sama historia, co wczoraj. Nie mają miejsca, a moja rezerwacja jakoś do nich nie dotarła. Dziewczyna z recepcji dzwoni do właściciela, ale ten śpi, bo wczoraj była jakaś wielka impreza. W końcu jednak dostaję śniadanie i możliwość przenocowania na materacu za darmo. Jestem więcej niż usatysfakcjonowany.
Rosario to miasto, w którym po raz pierwszy powiała argentyńska flaga. Dlatego ba brzegu rzeki stoi wielki pomnik flagi (Monumento de la Bandera), wielki betonowy słup, chciałoby się rzec nieco socrealistyczny
W hostelu poznaję jednego kolesia, który ma polskie korzenie (dziadek Polak). Odwiedził Polskę i ostatnio czyni starania w celu uzyskania polskiego obywatelstwa. Korzysta z usług jakiejś kancelarii, która chyba jednak wciska tym ludziom dużo kitu (zdaje się, że składają wnioski do Prezydenta RP o przyznanie obywatelstwa, więc szanse są niewielkie.
Po spędzeniu odrobiny czasu w hostelu, ruszam ok. 18 wyruszam obejść siedem kościołów. To taka tradycja miejscowa. Na 21 trafiam do katedry, gdzie uroczystości celebruje lokalny biskup. Kończy się wszystko przed 24.
Na ulicach dużo ludzi. Wracam do hostelu. Ostatecznie lokuję materac w schowku na bagaż. Śpi się dobrze