Dzień jak dzień. Zaczyna się bardzo spokojnie.
Koło południa coś zaczyna się dziać. Jeden z Anglików zachorował. Przychodzi doktor. Bada go dokładnie, bo był na północy i może to być denga. Idzie do szpitala na badanie. Ostatecznie okazuje się, że to nie denga, ale "rubiola". Nie wiem co to jest, ale mówią, że to bardzo zaraźliwa choroba i potencjalnie niebezpieczna. Dlatego cały hostel musi się zaszczepić. Idziemy całą grupą do przychodni. Szczepionka na "rubiola" i na jeszcze jedną chorobę kosztuje 1 peso.
Gdy wracamy sprawdzam w słowniku, o to za groźne choroby. Okazuje się, że to odra i różyczka... Chyba przeszedłem to w dzieciństiwe, więc nic mi nie grozi.
Wieczorem idę znów na lekcje tanga do Oscara Derudi. Jego żona, która mnie wczoraj uczyła jest chyba komornikiem (o ile dobrze zrozumiałem) i przyjmueje klientów, gdy przychodzę. Było trochę zabawnie. Była jedna dziewczyna, z którą ćwiczyłem. Gdy ją odprowadzałem do stolika zawadziła głową o słup. Na szczęście niegroźnie. Dopiero później dowieduję się, że jest niewidoma.
Po powrocie do hostelu rozmawiam z Guillermo, argentyńskim adwokatem. Wychodzimy do pobliskiego klubu karaoke, Guillermo spotyka swojego dawnego klienta. Stary gruby facet był oskarżony o rozbój z użyciem broni palnej i jest chyba uzależniony od kokainy. Śpiewam argentyński utwór 'La vida es una moneda' (Juan Carlos Baglietto).
W pewnej chwili przed lokalem zjawia się tłum ludzi, kamery i dziennikarze. Do lokalu wchodzi słynny w całej Ameryce raper z zespołu 'Calle 13' z Puerto Rico. Robię sobie z jego wytatuowaną szyją. Mówię, że jestem z Polski. Chyba się ucieszył, bo pomyślał, że jest znany w Polsce.
Jutro mam iść z Guillermo do sądu. Może uda nam się wejść na jakąś rozprawę.