Zapomniałem napisać, że w Rosario urodził się Ernesto che Guevara, choć wątpliwej sławy, to chyba najbardziej znany Argentyńczyk (po Maradonie). Poszukuję jego domu, ale bezskutecznie. Zachodzę też na dziedziniec Wydziału Nauk Humanistycznych (królują tam graffiti z Che).
Pokój w hostelu został zdominowany przez Izraelczyków...
Wieczorem postanowiam zbadać życie nocne, z którego słynie Rosario. O 2 biorę taksówkędo klubu MDM (8 peso). Wydaje się późno, ale to taki obyczaj. Wcześniej w dyskotekach jest pusto, a na pewno nikt nie tańczy. Wstęp kosztuje 18. Przed wejściem poznaję trzech chłopaków, których się już potem trzymam. Dwóch informatyków i dziennikarz. Mili ludzie. Twarze uśmiechnięte. Widać, że przed przybyciem do klubu trochę przyjarali. Impreza rozkręca się dopiero przed 3. Dyskoteka jest dość duża. Ładny wystrój. To taki trochę lepszy lokal, dla klasy średniej. Nie ma narkotyków i bandytów. Kulturalni ludzie. Sala w środku i parkiet pod gołym niebem. Chyba dyskoteki są wszędzie podobne. Muzyka też, choć tu dominuje cumbia, jest też trochę merenque. Wszystko to przypomina jakiś tam dawny sobotni wiczór w mieście w Poznaniu.
Kończy się przed 6. Mamy iść do jednego Argentyńczyka na śniadanie, ale gdzieś ich zgubiłem. Wracam z buta do domu ok. 6:30. Powrót też przynosi wspomnienia z czasów studenckich, zwłaszcza, że po drodze mijam Wydział Prawa :)