Mój gospodarz okazał się mistrzem tajskiego boksu, a ja postanowiłem skorzystać z jego umiejętności.
Dlatego w niedzielę rozpoczęliśmy trening mający uczynić Jozina trochę groźniejszym. Poznałem podstawy, postawy i kroki. W poniedziałek, znając już proste kocie ruchy, ćwiczyłem śmiercionośny cios łokciem, we wtorek poznałem paraliżujące kopnięcie kolanem w żebra, a w środę nokautujący cios ręką z półobrotu. Po treningu przeprowadzamy krótki sparing, oczywiście mój przeciwnik bije mnie na 5%, bo chce żebym jednak odwiedził jeszcze te parę krajów, ja biję na trochę więcej procent, ale ty dlatego, że moja siła uderzenia jest póki co znikoma.
W ten sposób można się trochę rozgrzać wieczorem, bo cały czas temperatura utrzymuje się na niskim poziomie.