Wydarzeniem wartym odnotowania dziś była kolacja.
Zostaliśmy zaproszeni na urodziny żony lokalnego magnata rolniczego, obszarnika, takiego, który ma całą ziemię po horyzont, dużo traktorów, kombajnówi i reali.
Kolacja w restauracji zwanej "churascaria". Serwują więc churrasco. Bardzo dobre. Co 3 minuty zjawia się kelner z mięsem nabitym na kij i odkraja kawałek. Zaczynają od serc ptaków, a potem podają coraz to inne części krowy, barana i świni. Człowiek nie zdąży zjeść jednego kawałka, a tu już podłazi kolejny np. z żeberkiem. W tym samym czasie inna grupa serwuje różne pizze.
Gauchos (tak nazywa się mieszkańców stanu Rio Grande do Sul) jedzą więc bardzo szybko (może słowo "jedzą" jest tu zbyt łagodnym określeniem).
W restauracji jest trochę osób polskiego pochodzenia.
I tak trwa to z godzinę, z tym że w międzyczasie zaczynają przynosić pizze na słodko, owocowe, z czekoladą, a na koniec z lodami.
O 22 wracamy do domu.