W środę zmarła jedna osoba. Facet zapił się na śmierć. Następnego dnia można było spotkać jego kompanów od butelki, zataczającyh się na ulicy. Mieli przecież oczywisty powód do picia...
W sobotę (dziś) odbywają się dwa wesela. Udaję się z księdzem proboszczem na obydwa, to znaczy tak tylko, żeby się najeść i popatrzeć. Najpierw jedziemy do Centenario. Ślub był o godzinie 18. My zjawiamy się o 22. Klimat jest już schyłkowy. To raczej takie biedne wesele. Podobno świadek przyszedł do kościoła w adidasach i koszulce ulubionego klubu piłkarskiego. Ja pożyczyłem marynarkę, ale jak bym przyszedł w moich zwykłych podróżniczym ubraniu, to i tak byłbym jedną z najlepiej ubranych osób.
W dużej sali (hali) na stołach już bałagan, muzyka dobiega z głośników, parę par podryguje na parkiecie. Robimy sobie fotkę z parą młodą, popijamy coca-colę i ruszamy dalej. Co ciekawe na tutejszych weselach płaci się za napoje.
Wesel w Aurea ma większy rozmach. Prawie 300 osób. Jak pani mnie zapraszała, to mówiła, że "takie biedne, skromne". Tu jest już więcej osób ubranych jak na wesele. Jest też ten latyfundysta, który nas zaprosił ostatnio na kolacje. Jest też zespół, który gra bez przerwy. Tańczą tu specyficznie, bardziej chodzą niż tańczą. Na sali jest zimno, na dworze chyba 4 stopnie, a tu nie ma ogrzewania. Zjadamy churasco, deser i uciekamy na ciepłą plebanię i przeprowadzamy mały trening boksu.
Mam małą kontuzję. Od ćwiczenia ciosu łokciem coś mi się w plecach naciągnęło. Nie przeszkadza to jednak w ćwiczeniu prawego prostego.