Przy śniadaniu rozmawiam z sąsiadem z pokoju obok. Argentyńczyk z Mendozy. Przemierza Ruta 40, liczącą 4667 km drogę z La Quica do Ushuaia. Pisze przewodnik. Kolejne wydanie, siódme już. Od siedmiu lat przez 7 miesięcy w roku przemierza tę trasę. Pytam, czy go to nie nudzi. Odpowiada, że nie, bo co roku poznaje coś nowego i dociera do nowych miejsc. To budzi pokorę, jeśli facet przez 7 lat nie poznał jeszcze wszystkich miejscowości po drodze.
Chodzę po mieście. 0 14.10 mam autobus do indiańskich ruin Quilmes. Spóźnia się pół godziny.
Wysiadam o 16.15 na skrzyżowaniu. Stąd mam 5 km do ruin. Udaje mi się zatrzymać, gdy już prawie tam jestem, samochód z Amerykanami. Jeden mieszka od 25 lat w Argentynie, w Salcie (kupił hotel), dwójka z New Jersey jest na wakacjach.
Dojeżdżamy do ruin. Są imponujące. Stanowiły w przeszłości system fortyfikacji, z trzech stron otoczony wzgórzami. Indianie ci, chwilowo podbici przez Inków, opierali się 130 lat Hiszpanom. Polegli w 1666 r. Zostali przesiedleni do prowincji Buenos Aires. Dotarło tam ich tylko 200, gdzie założyli miasto Quilmes, dziś znane głównie z piwa o tej samej nazwie.
Amerykanie jadę do Cafayate, więc zabieram się z nimi. Jeden z nich ma babcię Polkę. Dojeżdżam ok. 19. John mówi, żebym ich odwiedził w jego hotelu. Raczej ni będę tam nocował, bo wygląda na jakiś zamek.
Zatrzymuję się w rodzinnym hoteliku na głównym placu (35 peso). Okno wychodzi na ulicę, a obok jest restauracja, gdzie Indianei grają na żywo. O północy zaś rozlega się hymn argentyński. Ponieważ bardzo lubię ten hymn, wychozdę na zewnątrz. Na placu grupka ludzi. Rozpoczynają w ten sposób obchody Dnia 9 Lipca, argentyńskiego święta niepodległości.
W tutejszych okolicach twarze miejscowych prawie same indiańskie (oprócz turystów, którzy przyjeżdżają licznie, bo niedługo w Argentynie zaczynają się ferie zimowe)