Dziś wypożyczam rower (30 peso) i ruszam do
Quebrada de Cafayate, malowniczej doliny ze skałami we wszelkich kolorach.
Zaczyna się na 16 kilometrze za miastem. To najbardziej wstrząsający krajobraz, jaki w życiu widziałem. Wjeżdżam w pierwszy kanion, wchodzę na górkę. Znajduję też jaskinie wyżłobione przez wodę. Dwiaduję się, że skały powstały w wyniku erozji 60-90 mln lat temu. Co tam będę się rozpisywał - zobaczcie zdjęcia.
Chcę dojechać do kilometra 50, bo tam znajduje się Garganta del Diablo (gardziel diabła), podobno najbardziej imponująca skała. Potem trzeba będzie jakoś wrócić. Przed gardzielą wchodzę jeszcze do Amfiteatru, wysokiego parowu, podobnego trochę do samej Gardzieli. A w Gardzieli jest niesamowite echo.
O 16 zaczynam odwrót. W tę stronę jest z wiatrem, całe szczęście. Dojeżdżam już jak jest ciemno, po zrobieniu 100 km.
Jutro jadę do Angostaco, a stamtąd do Molinos - małej andyjskiej wioski.
Niedługo trzeba będzie wracać na południe. Peru i Boliwia poczekają na inny raz, bo 29 lipca mam lot z Santiago do Nowej Zelandii.