O 8.30 wyruszam do Iruya. Autobus jedzie 3 godziny. Bardzo krętą, żwirową drogą zjeżdża na dół ogromnego wąwozu.
A tam na dnie, znajduje się pare wiosek. Iruya jest chyba największa. Do niektóych nie można dojechać samochodem. Miejsce jest naprawdę piękne, najładniej położona wioska z tych, które ostatnio widziałem.
Mam tu tylko dwie godziny. Wchodzę tu i tam. W tym pięknym miejscu można by zostać co najmniej tydzień. W okolicy widać dużo ścieżek, więc można by nawet po górach pochodzić. Poza tym w wiosce jest prąd, bardzo tanie noclegi i jedzenie.
O 13.45 jadę z powrotem. Siadam obok Niemki o spalonej na czerwono twarzy, bo wczoraj udała się do jenej z tych okolicznych wiosek. Jest w Argentynie na wymianie studenckiej, studiuje w Cordobie.
Po przyjeździe do Humahuaca, pomagam mojej nowej znajomej znaleźć bankomat oraz zakwaterowanie. Razem też idziemy na kolację (humitas i tamales) oraz piwo. Wkrótce dołącza do niej znajoma mojej znajomej z Kanady, z którą ma razem jechać do Boliwii. Kanadyjka idzie na kolację. W lokalnej knajpce grają lokalni muzycy, którzy zwą siebie "muzykami niezależnymi".
Idę spać ok. północy. jutro wyjadz do San Salvador de Jujuy a stmatąd do San Pedro de Atacama w Chile.