O 10 wyjeżdżam do San Salvador de Jujuy. Po drodze jeszcze raz mam okazję podziwiać urzekające kolory gór w Quebrada de Humahuaca.
Ok. 12:30 dojeżdżam do San Salvador de Jujuy, zwanego potocznie Jujuy (czyta się hu-huj, z akcentem na drugą sylabę).
Miasto jest bardzo ładnie położone, pośród gór porośniętych subtropikalnym lasem. Zwykle nie jest odwiedzane przez turystów, którzy częściej wybierają Saltę. Jujuy jednak na pewno zasługuje na odwiedzenie.
Idę do hostelu na ul. San Martin. Płacę 35 peso za łóżko (hostel należy do sieci HI). Po kąpieli wychodzę na miasto.
Jak to bywa w argentyńskich miastach (może z wyjątkiem Buenos Aires i Rosario), na ulicach pustki w godzinach 13-17. Idę coś zjeść do baru koło dworca. Płacę 8 peso za spory kawał tapa de asado, sałatkę i zupę.
Potem idę się przejść na całkiem duży most rozpostarty nad rzeką, w której obecnie prawie nie ma wody. Ładna panorama miasta.
Miasto ma ładną zabudowę. Najładniejszy kościół to San Fransisco. Franciszkanie mają tu wszędzie najbardziej okazałe świątynie.
Wieczorem, ok. 19, gdy jest już ciemno, na ulicach tłumy. Wchodzę do kawiarni, idę do kościoła, w końcu kupuję ostatniego argentyńskiego loda. Nie wiem, czy pisałem, ale lody w Argetnynie są najlepsze na świecie.
Wracam do hostelu ok. 22 i idę spać po północy. Nie starczyło energii, żeby poczekać do 2 i ustawić się w kolejce do boliche (dyskoteki). Jutro wyjazd do San Pedro de Atacama.