Mam pewno opóźnienie w pisaniu bloga, nie pamiętam więc już, co robiłem w sobotę do południa, ale chyba nic spektakularnego się wydarzyło. Wieczorem zaś, nie mogąc oprzeć się hałasowi wlewającemu się do pokoju zza okien, postanowiłem i dać ponieść się tej fali nocnego życia.
Udałem się do klubu zwanego Area Universitaria. Poszułem się oszukany, ponieważ w kulbie nie było karaoke, jak mnie poinformowano przy wejściu, a ja bardzo chciałem zobaczyć, co tu się, w Chile, śpiewa.
Wkrótce nawiązałem kontakt z grupą młodych Chilijczyków. Chłopak jest w YMCA, był w KAnadzie, więc mówi trochę po angielsku, ale i tak go nie rozumiem. Uprzejmie tłumaczy mi, że dziewczyny siedzące z nami przy stoliku są 'ugly' (okropne). Aż taki pijany nie jestem, żeby tego nei zauważyć. Idziemy na parkiet i mój nowy znajomy szuka mi dziewczyny, ale chyba robi to mało dyplomatycznie, bo bez sukcesu.
W ogóle to jestem jedynym blondynem w okolicy i do tego jeszcze taki wysoki, gdy oni tacy niscy. Czuję się obco. Chyba tak samo musiał się czuć ten Murzyn, co zawsze przychodził do 'Sąsiadów' na Libelta w Poznaniu. Tylko, że ten to miał po co przychodzić, a w Chile, cóż, dziewczyny nie należą do urodziwych. Podobno są takie grube, bo jedzą dużo 'completos' (miejscowy fast-food), ale moim zdaniem to chyba jest genetyczne, taka ich cecha.
Impreza kończy się ok. 5. Przechodząc koło jednego baru, zauważam karaoke, wchodzę i wykonuję kultową piosenkę Roberto Carlosa 'El gato que esta triste i azul'. Następnie ustawiam się w kolejce po szaszłyk. Nie jestem pewien, czy jest z psa, czy kota, ale najgorzej nei wygląda. Psów biega tu po ulicy bardzo dużo, kotów nie widziałem. W kolejce zaczepiają mnie młodzi Chilijczycy. W Chile wołają na mnie 'gringo'. W Argentynie nigdy mi się to nie zdarzyło. Widać, że Chilijczycy są bardziej zacofani i rzadko mają kontakt z cywilizowanymi ludźmi (bo jak inaczej to wytłumaczyć). W każdym razie mam tego dosyć, dlatego odzywam się po portugalsku i mówię, że jestem Brazylijczykiem z Sao Paolo. Z początku nie chcą wierzyć, mówią, że wyglądam na Polaka (co mnie zaskoczyło). Dlatego mówię że "eu sou brasileiro do origem polones" (Brazylijczyk polskiego pochozdenia).
W każdym razie zaczynają odnosić się do mnie z widocznym respektem. Powiedzieć, że jest się Polakiem, z kraju o 1000-letniej historii i kulturze, nie robi żadnego wrażenia na tym ludzie, ale spotkanie Brazylijczyka, osoby z kraju o najlepszej na świecie piłce nożnej, budzi ogromny respekt, co jest kuriozalne, ale bardzo mi się spodobało i chyba częściej będę udawał Brazylijczyka.
Gdy odchodzę, cała ulica krzyczy za mną 'ciao Brasileiro!'.