Tak mi się spodobało w tej kuchni kempingowej, że wychodzę na drogę po 12. Celem moim jest dostanei się do miejscowości Aoraki, zwanej także Mt Cook, u stóp najwyższego szczytu Nowej Zelandii - właśnie Mt Cook (3754 m npm).
Pogoda nieciekawa. Chmury nisko, gór nie widać.
Nie wiem jak to daleko, ale chyba ok. 250 km. Dojeżdżam do celu ok. 17.30, siedem razy zmieniając samochód. Czasami ktoś mnie podwiózł 10 km, czasem 20, najwięcej było chyba ok. 100 km. Ostatni stop to była prawdziwa niespodzianka. Zatrzymała się Argentynka, która pracuej w hostelu w Mt Cook (mogłem przypomnieć sobie kastylijski).
W międzyczsie się przejaśniło i mogłęm zobaczyć niezywkle malownicze jeziora Tekapo i Pukaki. Na miejscu jednak znów mgła. Fernanda obwozi mnie po wiosce, ale kompletnie nic nie widać. Zawozi mnie w końcu na kemping. Nie ma prawie nikogo. Tylko parę samochodów. Przy kempingu jest budynek-schronisko. I tak nie ma nikogo, więc idę tam przenocować. Na betonowej posadzce trochę zimno, więc rozkładam się na stole. W nocy chmury przechodzą i mam panoramiczny widok na ośnieżone szczyty. Noc jest jasna, gwiazdy bardzo dobrze widoczne.