W piątek wracam do Christchurch. Najpierw łapię stopa do skrzyżowania (Kumara Junction). Potem na skrzyżowaniu zatrzymuje się Filipińczyk, który właśnie jedzie do Christchurch. To ok. 250 km. Po drodze przejeżdżamy przez Arthur's Pass, park narodowy. Strasznie leje. Natomiast już za przełęczą pogoda jest bardzo ładna. W mieście ludzie chodzą na krótki rękaw, jest ok 20 stopni. Wygląda to na wiosnę.
Filipińczyk podwozi mnei do hostelu, gdzie zatrzymałem się po przylocie. Pusto, czekam chwilę na właściciela. W pokoju Norweg.
Wychodzę przejść się do miasta coś przekąsić.
Sobota.
Rano odwiedzam kościół, który jest niedaleko. Potem idę się przejść do ogrodu botanicznego, gdzie kwitną całe pola żonkili oraz inne kwiaty i drzewa. Spędzam tam parę godzin. Odwiedzam jeszcze galerię sztuki. Szkoda, że ekspozycje stałe są nieczynne, ale jest parę ciekawych ekspozycji czasowych, zaciekawiło mnie nieco malarstwo nowozelandzkiej artystki (seraphine Pick).
Muzea zamykają o 17. Wracam do hostelu. Kolacja. Norweg częstuje mnie winem. Studiuje w Australii (Brisbane). Przyjechał tu tylko, żeby przedłużyć wizę. Siedzimy tak sobie do północy.
W niedzielę mam zamiar wybrać się do biblioteki, gdzie jest darmowy Internet i przygotować się do dalszej podróży.