Niedziela upłynęła na przygotowaniach do dalszej drogi w lokalnej bibliotece. Wylot na Fidżi mam o 22.
Kilka słów na podsumowanie pobytu w Nowej Zelandii. Jeśli kiedykolwiek tu przyjadę jeszcze to tylko zimą. Krajobraz jest wtedy nad wyraz malowniczy (na 80 % widokówek są widoki zimowe). Nie ma prawie w ogóle turystów (za wyjątkiem kurortów narciarskich). Można przemierzać szlaki przez wiele dni i nie spotkać żywej duszy. Czuje się wtedy, że jest to kraj o naprawdę małym zaludnieniu. Można nocować w chatkach prawie zawsze samemu i co ważniejsze, praktycznie nie trzeba za to płacić, bo zimą nikt nie sprawdza, czy ma się bilet. Oczywiście jest to naganne moralnie, ale tylko w bardzo niewielkim stopniu, bo nie oszukujemy rządu własnego, tylko obcy, w dodatku rżad okupacyjny, który od dziesięcioleci okupuje prastarą ziemię Maorysów. Latem muszą być tu tłumy, żeby nie powiedzieć hordy, ludzi. W księdze gości w jednej z chatek wyczytałem, że jednego dnia było 24 osób przy 12 łóżkach.
Jedynym minusem zimy są krótkie dni. Jest zimno, ale przy dobrym śpiworze nie przeszkadza to za bardzo.
Nowa Zelandia jest prawdziwym rajem dla pieszych wędrówek.
Jest też wymarzonym krajem dla autostopowicza. Szacuję, że zrobiłem ponad 1500 km na stopa. Co prawda spotkałem Japończyka, któremu ktoś powiedział, że jazda na stopa jest tu bardzo niebezpieczna. Zastanawiałem się potem, kto mógł mu wcisnąć taki kit i już chyba wiem. Mógł się tego dowiedzieć w jednym z licznych biur informacji turystycznej zwanych i-Site. Trzeba na te biura uważać. Te punkty, rządowe i oficjalne, tak naprawdę prowadzą działalność zarobkową i robią duże pieniądze na rezerwacjach (może zresztą dlatego, że są organizacją zarobkową jakość obsługi jest taka dobra).
Nie zwiedziłem Wyspy Północnej, ale sama Wyspa Południowa jest tak ciekawa, że przydąłby się jeszcze z miesiąc, żeby odwiedzić pozostłe zakątki.
Dziś też zakupiłem bilety na małą pętlę po Azji Pd.-Wsch. Program wycieczki wsbogaci się więc, jak wszystko pójdzie dobrze o Sumatrę, Jawę, Borneo oraz Filipiny. Tanei linei lotnicze Air Asia są naprawdę tanie. Za 5 biletów dałem nieacałe 800 zł. Jak bym miał więcej czasu, to pewnie bym się skusił na parę innych miejsc, ale nia ma co szarżować zbytnio. Na razie przede mną Fidżi.