Z rana, tj. ok. godz. 8 wypożyczam motor -Honda XRM 125. Przynajmniej ma półautomatyczną skrzynię biegów. Drogi nie są tu zbyt dobre. Tylko pierwsze 4 km był asfalt, potem gorzej. Motor jest jednak przystosowany do tego rodzaju dróg.
Okolica - pola ryżowe, gaje palmowe, domki z materiałów dostępnych w dżungli, dzeci w mundurkach wracające ze szkoły, wołające 'hallo' i machające za mną.
Dojeżdżam do jednej wioski, gdzie wynajmuję przwodnika do wodospadu. Po drodze poznaję Polaka, Sławka z Warszawy, który idzie ze swoim przewodnikiem. Droga do wodospadu to ok. 1,5 godziny przez dżunglę. Trzeba przekraczać kilkanaście strumieni tak, że w końcu aż mie się nie chce butów ściągać i idę na boso. Kąpiel w wodospadzie.
Po drodze orientuję się, że nie włożyłem baterii do aparatu. Niestety z wyprawy rowerowej nie ma zdjęć.
Po powrocie moja przewodniczka udaje, że jest bardzo zmęczona, żeby wyłudzić 50 peso więcej. A niech tam 150 pesos to i tak 10 zł jedynie.
Jadę dalej motorem. Próbuję znaleźć odludną 4-km białą plażę, ale tubylcy mnei nie rozumieją, wskazują sprzeczne kierunki, trafiam na jakiś stromy podjazd, potem jeszcze bardziej stromy zjazd, ścieżka się zwężą i prowadzi do lasu. Nie znalazłszy plaży wracam. Po drodze prawie rozwaliłem motor na tym podjeździe.
Później droga wspina się na klify i roztaczają się piękne widoki na okoliczne wyspy, rafy i dżunglę. Trafiam w końcu do małej wioski przy małej plaży. Jest odpływ, więc plaża się ga chyba 300 m wgłąb morza. Nie mogę odmówić sobie pojeżdżenia w tej pięknej scenerii. Jeżdżę więc w kółko po tym piasku. Pewnie tubylcy myślą, że to jakiś wariat.
Na brzegu gromdzą się dzieci. Jakaś pani propobuje, że mi ugotuje obiad. Po 15 minutach podaje kraba z ryżem (100 pesos). Dobrze, że go obiera, bo sam nei znalazłbym chyba w nim dużo mięsa. Jako jedyna z wioski chyba mówi po angielsku. Pyta się, czy nie chcę kupić plaży. Cena przystępna - 1 mln pesos za jeden hektar plaży z domkiem. Nie wiadomo jednak, czy ta nieruchomość posiada księgę wieczystą. Ryzyko prawne zdaje się chyba jednak być wliczone w cenę, 1 mln pesos to ok. 60 tys. zł. Mówię, że jak uzbieram to wrócę. Żegnam się i ruszam dalej.
Potem już jadę z powrotem, zatrzymując się czasem po drodze. Rzadko mija mnie jakiś inny pojazd. Palawan to naprawdę dzika wyspa. Gęstość zaludnienia ok. 40 miszk./km2.
Dojeżdżam o 15, jeszcze rundka wokół miasta. Oddaję motor. Zrobiłem 97 km.
Wieczorem idę wypić piwo ze Sławkiem i jego kolegami - trzema Hiszpanami i jednym Bułgarem. Po wyprawie motorowej czuję się jednk zmęczony. Wszak trzeba było być cały czas skoncentrowany, żęby jadąc po tym żwirze nie wywinąć koziołka.