Czwartek. Jadę rano z Pipotem na Helicopter Island. Przybijamy przed 9. Musi tu być mu jednak samotnie tak przyjeżdżać codziennie i siedzieć, jak nikogo nie ma wokół. Mówi, że w styczniu szwedzka telewizja ręciła tu reality show, w któyrm 16 uczestników musiało przeżyć na wyspie 50 dni. W tym czasie zjedli dużo ryb z morza, wszystkie kokosy oraz 4 warany. To karygodne, ale na wyspie jest ich ponoć sto, więc to niewielka strata. Ponadto wyspa w końcu jest prywatna.
Idę ponurkować z rurką. Nurkowanie udane, bo wypatruję żółwia, który nei płynie za szybko, aczkolwiek wystarczająco szybko, by być nie do dogonienia dla człowieka.
Potem rozkładam się w cieniu i zapadam w sen.
Gdy budzę się, jest już chyba 4 albo 15 godzina, bo przybywają wycieczki. Jedna wycieczka to 4 Rosjanki z St. Petersburga, z którymi szybko nawiązuję kontakt werbalny.
W końcu wracamy ok. 17.
Piątek. To dzień odpoczynkowy, nic-nierobieniowy. Rano idę do Art Cafe. Spotykam Rosjanki, z którymi zaczynam pogłębianie przyjaźni, która niestety nie wyszłą poza ramy platoniczne. Następnie idę na pizzę i pogłębiam przyjaźń polsko-szkocką z napotkanym Szkotem z Edynburga.
Sobota. Dzień przed wyjazdem. Idę kupić bilet na minivana. Minus mojej podróży niedzielnej jest taki, że nie zobaczę walki najsłynniejszego Filipińczyka Pacmana, która jest w niedzielę o 8.30.
Wieczorem spotykam przewodnika, z którym byłem na wycieczce. Zaprasza mnei do swojej chatki. No to idę. zęstuje mnei mięsem rekina w mleku kokosowym oraz miejscowym brandy Emperador. Następnie udaję się w poszkiwaniu Rosjanek, które powinny już wrócić z wycieczki, niestety bez pozytywnych wyników.
W niedzielę jadę rano do Puerto Princesa. Potem samolot do Manili. Potem samolot do Bangkoku, gdzie wyląduję o północy. To będzie długi dzień.