Wstaję o 6 rano. Zwijam namiot. Do kempingu dochodzę ok. 13. Jeszcze nie ma nikogo. Przedtem spędzam jakiś czas na punkcie widokowym, podziwiając lodowiec.
Co jakiś czas coś trzaska, jakby grzmiało. To z hukiem odpadają kawały lodowca. Lodowiec cały czas szumi, jakby żył.
Na kempingu gotuję i odpoczywam. Zaczynają się zjawiać ludzie. Wieczorem młodzi Chilijczycy siedzą nad lodowcem i raczą się jakimś mocniejszym trunkiem.
Spotkałem też dziś Holenrów, z któymi robiłem grilla w Ushuaia.
Na kempingu jest głośno. Zasypiam przed północą. Dzień był spokojny, zrobiłem może 8 km. Pogoda ładna. Świeciło słońce, nie padało.