Wstaję o 8:30. Spotykam Kalifornijczyka, który pracuje na statku badawczym, który pływa po całym świecie. Ma postój w Punta Arenas, więc wybrał się na parę dni do parku.
Żegnam się z braćmi z RPA i pokonuję ostatni, 7 km odcinek do przystanku.
W ten sposób kończę mój szlak. Zrobiłem tzw. szlak "W". Jest jeszcze "Pętla", która ma ok. 120 km i potrzeba na nią 7-10 dni.
O 13 przyjeżdża autobus. Dojeżdżam do Puerto Natales o 17 i trafiam do hostelu, który zarezerwowałem. Nazywa się Residencial Dunical i jest bardzo przytulnym przybytkiem, prowadzonym przez rodzinę. Jestem w pokoju z dwoma Izraelkami.
Prysznic. Po tygodniu bez ciepłej wody to rozkosz. Wychodzę do miasta. Spokojne, dużo hosteli, restauracji. Zachodzę do tej samej co wtedy "Tierra del Fuego". Biorę zestaw dnia. Milanesa - to taki schabowy, tylko z wołowiny. Po tygodniu trudów, zakrapiany zimną Fantą, smakuje wyjątkowo. Na zewnątrz dogasa słońce.
Restauracja jest przytulna, rodzinna. Nie ma nikogo. Jest spokojnie, z głośników dochodzą spokojne, hiszpańskie melodie.
Wracam do hostelu i teraz, pół godziny po północy kończę pisać relację.
Jutro (w sobotę) o 14:30 jadę do El Calafate w Argentynie (ok. 6 godzin), skąd już blisko do jednego z najbardziej dynamicznych lodowców na świecie - słynnego Perito Moreno.