Wstaję o 9. Zamawiam śniadanie w Hospedaje La Cascada, gdzie znajduje się kemping. Śniadanie 2.500 peso. Trzeba się najeść po wczorajszym wypłukaniu żołądka. Idę kupić bilet do Cochrane i chwilę potem dalej - do Coyhaique, stolicy regiony Aysen. Wszystko przez to, że dowiedziałem się, że w Cochrane jest bankomat tylko na Maestro, a chilijskich peso mam już mało. Poza tym trzeba już zmierać na północ. Autobus wyjeżdża w sobotę o 9. Jedzie dwa dni. W Cochrane jest postój.
O dziwo w całej wiosce (ok. 300 mieszkańców) jest darmowy bezprzewodowy Internet. Jest też biuro informacji turystycznej. Gdy przechodzę obok, facet wybiega i zaprasza mnie do małego kiosku. Daje mi mapkę lokalnych szlaków. Wybieram Cerro Submarino - 1833 m npm, czyli 1600 metrów wspinaczki w pionie.
Trochę się nie zrozumiałem z kolesiem i przez godzinę szukam przejścia przez rzekę. Jest 14, gdy je znajduję. Pytam właściciela estancii o drogę. Mówi, że nie ma drogi. Trzeba po prostu iść do góry. Jakoś przebijam się przez las. Potem jest dużo ścieżek wydeptanych przez zwierzęta. Do góry, na ok. 1000 m pasą się krowy. Potem skały, bez ścieżki.
do góry mała kotlina i lodowiec. Żeby wejść na Cerro Zubmarino trzeba mieć sprzęt alpinistyczny. Idę więc na górę obok. Dochodzę na ok. 1800 m. Piękne widoki. Dalej śnieg i chmura. Jest już zresztą 18. O tej godzinie planowałem zejście, więc schodzę.
O 21 jestem z powrotem.
Dowiaduję się, że jutro nie będzie autobusu, bo powódź zalała drogę. trzeba czekać do niedzieli.
Na kempingu jest też dwóch Czechów. Możemy porozmawiać w swoich językach. Całkiem dobrze ich rozumiem, np. jak mówią "Zapychaj po piwo". Chcilijczyk, rowerzysta, kótry jedzie jutro dalej robi mały piknik. Siedizmy przy ogniu i winie. Biorę kąpiel. Przybywa jeszcze jeden Chilijczyk wieczorem - Pedro. Siedzimy do 2 w nocy.