Dzień oczekiwania na autobus upływa spokojnie. Czesi opuszczają ogródek i idą rozbić namiot do lasu. Nie mają już chilijskiej gotówki.
Łódź przez jezioro, która miała odpłynąć dziś, też ma przestój. W hostelu jest więc dużo ludzi.
Ok. 14 idę z Pedro, poznanym wczoraj Chilijczykiem na szlak w kierunku lodowca. Pedro wraca wcześniej, bo szuka jakiegoś transportu i musi iść pogadać z karabinierami. Ja idę jeszcze godzinę. Dochodzę do rzeki Rio Mosco i zawracam. Spotykam jeszcze Amerykańskiego naukowca, który pracował z Polakami i zna parę polskich wyrażeń.
Wieczorem dowiaduję się, że autobus z Cochrane nie przyjechał, bo ciągle trwają pracę na drodze. Skoro nie przyjechał, to nie odjedzie. Ze Szwajcarem wymieniamy się na pieniądze. On mi daje chilijskie, bo opuszcza Chile, a ja mu - argentyńskie.
Siedzę do późna wieczorem z Pedro, który korzysta z mojego komputera. Studiuje geologię w Valdivii. Chce zostać wulkanologiem. Dowiaduję się, że Pedro fuksował w chilijskim Bruderschafcie w Valdivii. Podaje mi wykaz chilijskich korporacji akademickich (Vulkania, Montania, Ripuaria, Andinia, Araucania). Co ciekawe, we wszystkich językiem obowiązującym w czasie spotkań jest niemiecki.
Idę spać około 1 w nocy.