Wstaję o 7. Idę na najbliższą górę. Jak zwykle okazuje się, że za małą górą jest kolejna góra. I tak cały czas. Po godzinie dochodzę na niezły punkt widokowy. Widać Aconcaguę, choć nie wiem która to, ale na pewno jedna z tych dwóch najwyższych gór. Są też inne kolorowe góry. Spędzam tam ok. godzinę. Na koniec odśpiewują kultową indiańską piosenkę pt. "Wysoko w Andach kondor jajo zniósł" i schodzę. Z wijam namiot i dochodzę do Los Penitentes. Tam autobus.
W międzyczasie plany uległy zmianie i wracam do Mendozy, odpocząć. Po drodze piękne widoki. Cały czas góry.
Dojeżdżam po 15 i kieruję się do znajomego już Savigliano Hostel. NA tarasie soptykam Allesandro. Mówię mu, że wróciłem, bo zapomniał mi dać tytułów dobrych włoskich piosenek. Żeby zirytować Włocha wystarczy pochwalić się znajomością włoskich piosenek i wymienić paru "słynnych" wykonawców jak Al Bano i Romina Power, Toto Cotugni, Claudio Baglioni i inni tacy sprzed 20 lat.
Jutro gdzieś wyjadę, ale muszę się jeszcze zastanowić.
Już wiem. Pojadę do San Juan. Tam przenocuję i następnego dnia ruszę do Barreal.