Wstaję o 6. Zjadam sniadanie i ruszam do miasta. Zatrzymuje mnie niesamowity widok rozświetlających się szczytów w Kordylierze Ansilta.
Daję radę dotrzeć na 9 do lokalnego kościoła. Ludzie przychodzą z gałązkami jakiegoś drzewa (eukaliptus? oliwaka?). Poza tym podobnie jak u nas. Na dziękczynienie jest wzruszająca piosenka (Mas alla de mis miedos / Mas alla de mi inseguridad / quiero darte mi respuesta)...
Czuję duże zmęczenie, co zmienia radykalnie moje plany. Żeby dojść do Kordyliery, pomijając konieczność przejścia rzeki, muszę iść co najmniej 20 km przez pustynię, w ogromnym skwarze, bez cienia szansy na jakikolwiek cień. Aż tak twardy nie jestem. Poza tym nie mam tyle czasu. Postanawiam wracać. Niedaleko (35 km) jest bardzo ogromne obserwatorium astronomiczne na 2500 m npn (Barreal jest na 1650 m npm), które oferuje nocne zwiedzanie i obserwację gwiazd, ale nie ma tam transportu. Trzeba tu wrócić kiedyś ze swoim wozem.
O 16 autobus do San Juan. Przedtem idę jeszcze zobaczyć tę rzekę, której nie przekroczę tym razem. Godzina na słońcu daje mi się we znaki. Czekam na autobus w parku. Przychodzi jakiś facet, podłącza magnetofon do lampy ulicznej, puszcza muzykę. Po chwili zjawia się jego żona z kurczakiem i trójką małych urwisów, którzy zaczynają mnie zaczepiać. Trochę się z nimi bawię. Co za mili ludzie. W końcu dowiaduję się (za późno), że jest most przez rzekę 8 km stąd...
Barreal to tylko 800 mieszkańców. Idylliczna wioska. Pełne bezpieczeństwo.
W autobusie spotykam Irlandczyka. Był tylko 3 godziny. Poddał się szybko. Mówi, że w Irlandii nigdy nie doświadczył takiej temperatury. Pracował w rachunkowości i ma nadzieję, że już nigdy nie wróci do tego zajęcia.
Dojeżdżam do San Juan ok. 20.30. W hostelu jestem sam w pokoju. Spędzę tu następne dwa dni.