Wstaję o 6.30. Noc była jakby trochę zimniejsza. Chyba przez to, że na łące dużo wilgoci, no i zmęczony byłem.
Wracam tym razem nie przez chaszcze, ale gościńcem. W pewnym miejscu jednak pojawia się rzeka i nijak nie wiadomo jak ją obejść. Wchodzę na wzgórze, żeby poszukać drogi, ale ostatecznie muszę ściągnąć buty i przejść w bród.
Dochodzę do szlaku, który opuściłem wczoraj. Wpisuję się w zeszycie w chatce. Nikogo nie było tej nocy. Ruszam dalej, w kierunku południowego stoku Mt Somers. Po drodze dużo ciekawych formacji skalnych. Góra jest pochodzenia wulkanicznego. Zawieszony wysoko nad rzeką most, wodospad.
Namiot rozbijam o 18, jak już jest prawie ciemno. Wkrótce jednak zrywa się wiatr. Do północy nie mogę zasnąć, bo przy każdym silniejszym podmuchu wiatru wydaje mi się, że namiot zaraz się rozleci. Zasypiam po północy, kiedy już mi wszystko jedno.