Rano zwijam się szybko z kempingu. Ładny wschód słońca. Nie ma chmur. Zapowiada się piękny dzień. Idę do jednego z hoteli skorzystać z Internetu. Mają tu tylko bardzo wolne połączenie przez telefon.
O 10.30 zjawiam się na terminalu promowym. Mój nowy znajomy z Malezji przynosi mi bilet. Wkrótce wchodzę na pokład, a tu miła niespodzianka w postaci bufetu. Bardzo dobre jedzenie. Aż zal, że ruszamy i trzeba się zabrać za podziwianie fiordu. A jest co oglądać. Jest ładny słoneczny dzień. Skały wznoszą się z wody bardziej niż pionowo. Liczne wodospady wydają się niewielkie, ale tak naprawdę mają ponad 100 metrów, co można stwierdzić dopiero, gdy podpłynie do nich jakiś statek. Same skały mają ponad 1000 m. Dopływamy do końca fiordu aż do Morza Tasmana. Gdzieś tam 3 dni drogi statkiem stąd jest Australia.
Mój nowy malezyjski znajomy cały czas coś mi opowiada, więc czuję się jak najważniejsza osoba na statku. Poza tym jest dużo Japończyków. Załoga się trochę ze mnie znabija, żę tyle jem. Pracuje tu też jeden Czech.
Na koniec Malezyjczyk mówi, że jak chcę, to mają jeszcze jeden rejs, o 13, więc mogę się wybrać jescze raz. Ja jednak ruszam w dalszą drogę. Muszę dojechać do Wanaka, a stamtąd dostać się na zachodnie wybrzeże.
120 km, do Te Anau zawosi mnei para Anglików. Na koniec, gdy wysiadam, łapie ich policja, bo przekroczyli prędkość w mieście. Potem zabiera mnie kobieta rodem z Anglii. Jedzie do Arrowtown, niedaleko Queenstown. Ponieważ jest już po 18 i robi się ciemno, postanawiam się tu zatrzymać. Jest pole namiotowe.