Lot na Fidżi opóźnił się o dwie godziny i zamiast o 22 wylecieliśmy po północy. To dobrze, bo każdy pasażer dostał kupon na przekąskę, poza tym i tak musiałbym czekać po przyjeździe na Fidżi na nadejści poranka, a tak poczekałem sobie trochę w Nowej Zelandii. Na lotnisku poznaję Francuza. Pożyczam od niego przewodnik i czytam go przez całe 4 godziny, gdy lecimy.
Lądujemy ok. 4. Nie jest za gorąco, ale czuć tropikalne powietrze. Razem z Francuzem postanawiamy ominąć wszelkie konwenanse i idziemy na piechotę do centrum Nadi (10 km). Jest ciemna noc z tysiącem gwiazd. Nieliczni napotkani tubylcy pozdrawiają nas wołając 'BULA', czyli 'cześć' w języku fidżijskim. Dość szybko robi się jasno. O 6, po godzinie marszu, gdy już jesteśmy cali mokrzy, zdajemy sobie sprawę, że nie przeszliśmy nawet połowy drogi, a chcemy dojść na plażę, by zobaczyć wschód słońca. Zatrzymuje się jakiś busik i zawozi nas na plażę za 6 dol. fidżijskich. Jeden dolar to ok. 1,5 zł. W ten sposób witamy dzień na Fidżi. Potem jedziemy znów taksówką na dworzec autobusowy (5 dol.).
Postanowiliśmy jechać autobusem lokalnym, bo to przecież ciekawiej. Celem naszym jest mały ośrodek Beachouse, położony na tzw. Coral Coast (Koralowym Wybrzeżu). Brzmi ciekawie. Dojeżdżamy po 2,5 godziny. Ja rozbijam namiot (25 dol. ze śniadaniem). Jest naprawdę ładnie, przy lagunie, z namiotu mam parę kroków do plaży. Klimat przecudowny tutaj, ludzie sympatyczni i przyjaźni, aż chce się zostać parę dni dłużej.
Ponieważ od wczoraj nie zmrużyłem oka (w samolocie zajęty byłem lekturą przewodnika), kładę się na hamaku na palży i przysypiam. Jest jednak pochmurno i wieje, więc budzę się, bo zimno trochę.
Wieczorem trochę pada. Gramy w siatkówkę. Na koniec dnia jestem świadkiem niezwykłego zachodu słońca połączonego z piękną tęczą. Godzinę stoję w wodzie i pstrykam fotki.
Przedtem popływałem sobie oglądając koralowce (nie widziałem jednak nic ciekawego, rekina, żółwia, nic z tych rzeczy, spróbuję jeszcze jutro).
W środę udaję się do Suva (stolicy) i stamtąd polecę na wyspę Olavau samolotem Pilatus Britten-Norman B Islander (zabiera chyab tylko 10 osób). Stamtąd planuję uderzyć łodzią na małą koralową wyspę Caqalai.