Po zjedzeniu śniadania (proste, ale można się posilić) o 10 wyruszam jeszcze z 4 osobami przewodnikiem z pobliskiej wioski na wycieczkę do wodospadu (kosztuje 8 F$). Droga wiedzie przez las deszczowy. Zatrzymujemy się i pijemy wodę ze strumyków. Pod wodospadem jest naturalny basen. Wchodzimy na małą kąpiel.
Po południu chcę się wybrać na nurkowanie z rurką (właściwie to bez rurki, bo wystarczą mi okulary do pływania, które wiozłem przez 7 miesięcy po to, żeby zaoszczędzić właśnie w takich chwilach). Niestety, nikt się nie zgłosił oprócz mnie. Idę więc ponurkować samemu w lagunie. Akurat nadchodzi przypływ. Laguna sięga ok. 500 m od brzegu i jest głęboka do 2 m. Na końcu rozbijają się ogromne fale (w sam raz dla surferów). Pływam tak sobie godzinę. Rafa nawet ładna, małe niebieskie rybki, biało-czarne oraz leżące na dnie niebieskie gwiazdy. Po godzinie wychodzę z wody, biorę kajak (jest za darmo) i wypływam wzdłuż brzegu. Trochę silny prąd boczny tu występuje. Wracam na brzeg, gdy zaczyna padać deszcz.
Wieczorem wszyscy spotykają się w barze. Francuz pojechał do sklepu do wioski, ale wyboru za dużego nie było. Trudno to w ogóle nazwać sklepem. Ryż z serem i kremem kokosowym na kolację nie jest jednak taki zły. Noc jest ciepła, aczkolwiek pada.
Idę spać po północy. Jutro ruszam dalej.